Paweł Hresiukiewicz

- Kiedy pan się urodził?
zadaję standardowe pytanie panu Pawłowi Hresiukiewiczowi będącemu jednym z pierwszych mieszkańców Osic, którzy tu osiedlali się po wojnie.
Po krótkiej chwili słyszę odpowiedź:
- Z tym to była sprawa dwojaka. Jestem z 1930, chociaż metryka wskazuje rok 1932. To było konieczne wyjście z jakiejś sytuacji. Była wojna i to było w obronie własnej.
Urodziłem się na Polesiu. Obecnie jest to Białoruś. Miejscowość nazywała się Łogiszyn. Nie Łagiszyn bo to jest po białorusku. Łogiszyn, bo ja urodziłem się w Polsce, podkreśla pan Paweł.
Nie zgadzam się z tym jak ktoś mówi, że urodził się w Związku Radzieckim. Ale wiem, że urzędnicy tak wpisują. Ja urodziłem się w Polsce. Łogiszyn znajduje się koło Pińska, dalej na wschód. Na mapie, którą mam, nie ma Łogiszyna, chociaż to była duża miejscowość. Jest Kanał Ogińskiego, do którego było blisko a Łogiszyna nie ma. Był na mapie niemieckiej, która była dokładna. Często jej używałem studiując granice Polski przedwojennej i tam był.
Jeżeli chodzi o sam Łogiszyn to Polaków, katolików było tam około 98%. Jak mówi historia to Łogiszyn obronił się nawet przed rusyfikacją i prawosławiem. Miał swój kościół. Pamiętam kościół, tam byłem przyjęty do Pierwszej Komunii Świętej.
Niestety nie mam żadnych zdjęć stamtąd.
            Pamiętam moment jak wybuchła wojna. Dowiedziałem się o tym drugiego września. W szkole włączyli nam radio i taka smutna dla nas, dla dzieci była wiadomość. Prezydent oświadczył, że Niemcy nas napadli. Mimo to zajęcia trwały jeszcze przez jakiś czas. Przerwano je na kilka dni przed siedemnastym jak już wiedzieli nasi politycy, że Związek Radziecki jest tuż, tuż. I tak ta sprawa wyglądała.             
            Pamiętam datę urodzenia taty, to znaczy rok, a mamy już nie było. Kiedy zmarła miałem przypuszczalnie jakieś 3 lata chociaż nikt mi nie powiedział. Pamiętam to jako migawkę bo babka często powtarzała: Paweł, ty pamiętasz mamę? więc to mi się utrwaliło, że jak przyszli ludzie to ja też tam byłem i stałem nad trumną.
Tata urodził się w 1894 i jako młody żołnierz brał udział w pierwszej wojnie światowej. Był w niewoli w Austrii i trochę jego wspomnień z tamtego czasu pamiętam. Straszne rzeczy tam się działy. I to może być ciekawe, że Niemcy austriaccy chcieli użyć Polaków do odbudowy państwa polskiego bo utworzyli oddział polski. Ale po dwóch tygodniach coś się stało i po rozbrojeniu znów trafili do lagrów. Przypuszczalnie chodziło o zdradę wśród przywódców polskich.
            Wychowywała nas, bo miałem jeszcze starszego brata, druga żona taty. Według tamtejszych czasów w naszej rodzinie nie było źle. Zarówno dziadkowie, którzy mieszkali niedaleko nas, jak i ojciec byli ludźmi zaradnymi. Trudnili się rolnictwem bo mieliśmy swoje gospodarstwo.
            Jak wybuchła wojna, to kiedy przyszli Bolszewicy byliśmy zatrudniani przy wyrębie lasu. Rzekomo mieli nam za to płacić ale  nie płacili. Gdyby ktoś nie posłuchał, wtedy byłby sądzony, więc pracowaliśmy za darmo.
Część ludzi trafiła na Sybir. Wywozili tam kombatantów, którzy po 1920 roku Polskę budowali. Mieli w tym względzie dobre rozeznanie. Wywozili też innych.
Mój stryj trafił tam, gdyż w niezgodzie żył z Żydami. Rzecz prawdziwa ale nieoficjalna bo tego Żydzi nie lubią słuchać.
Ciotka na przykład, była komunistką ale kiedy zwróciła uwagę, że zgodnie z programem nie idą powiedzieli jej: to ty się znasz lepiej na programie niż my? i też ją wywieźli. 
            Sytuacja zmieniła się w 1941 roku ale przymusowa praca znów się zaczęła po 1944. Bolszewicy chcieli ujarzmić nas z zamiarem wcielenia do kołchozów. Ale już zimą, przyjechał Delegat, chyba z Polski, bo po polsku rozmawiał i zapisywał ludzi na wyjazd do Polski. To było niby dobrowolne. Jak ktoś nie chciał to nie pojechał ale kogo męczyli to uciekał.
To było jeszcze przed podpisaniem kapitulacji Niemiec a my już byliśmy zapisani. Chcieliśmy wyjechać stamtąd jak najprędzej. Na dokumentach mieliśmy wpisany Terespol.
Można było zabrać co kto chciał, więc wzięliśmy między innymi: konia, wóz a nawet worek żyta.
Ale to było tuż przed żniwami i wszystko na polach zostało. To był koniec lipca. Podróż była straszna, okrutna nawet. W Pińsku musieliśmy czekać około tygodnia na pociąg a wtedy deszcz akurat padał. Codziennie deszcz i deszcz. Ludzie robili sobie prowizoryczne namioty a pozostałe rzeczy mokły.
Zwierzęta trzeba było karmić. Krowy paśliśmy na lotnisku. A potem trzeba było załadować się do wagonów. I pojechaliśmy. Pociąg zatrzymywał się na życzenie podróżujących bo władze pociągu szły na rękę, gdy ktoś chciał po drodze, na przykład, trawy ukosić.
Dojechaliśmy do Koszalina i tam część rodzin została, przeważnie mieszkańcy kolonii zwanej Kozłówką. Pozostałych, głównie tych z Łogiszyna, cofnięto do Tczewa.
Tu na miejscu w Osicach byliśmy już 1-ego września. Ale to był przypadek, że tu się osiedliliśmy bo już w Tczewie byliśmy umówieni z kilkoma rodzinami, że będziemy jechać do miejscowości Mątwy Wielkie znajdujące się 15 km za Tczewem w kierunku Sztumu. Wtedy zdarzyła się tragedia na Wiśle. Na prom łączący oba brzegi rzeki wjechał rosyjski czołg i widocznie ze względu na złą równowagę zatonął. To pokrzyżowało nasze plany ale dowiedzieliśmy się od ludzi, że koło Suchego Dębu cała wieś jest pusta więc przyjechaliśmy tutaj.
Skoszone były już zboża i wszystko stało w stertach a nam, takim przybyszom pozwolono skosić pszenicę na polu, przez które prowadziły 2 frontowe okopy. Nie można było wjechać tam maszyną więc kosiliśmy ręcznie. Na innych kawałkach zbóż, gdzie pokos był podeptany też można było resztki zebrać.
Mieliśmy swego konia i wóz. Chociaż koń był stary a wóz mały ale było czym przywieźć to do domu. Innym ludziom też pożyczaliśmy. Młócić trzeba było ręcznie, oczywiście, a potem zboże zawieźć do młyna znajdującego się w miejscowości Cukrzyn koło Pruszcza. Teraz to się musi jakoś inaczej nazywać bo na mapie Cukrzyna nie ma.
Każdy miał po worku pszenicy a rodzin dużo więc worków był pełen wóz ale koń dawał radę. Już było dobrze, mąka 50-tka, na tamte czasy to było coś.
Na polach można było znaleźć resztki rzepaków. Z uzyskanego ziarna kręciło się ręczną maszynką olej. Olej świeży, dobry. Dla takich przybyszów jak my – rarytas.
A tę maszynkę z kolei, pani Kussauerowa, Józefa nam pożyczała.
Ona tu w Osicach przeżyła wojnę wraz ze swoimi dziećmi. Chciała zostać i polskie władze takim ludziom szły na rękę. 
            Część byłych mieszkańców Osic wróciła tu z Danii po przymusowej ewakuacji w 1945 roku. A w 1948 przyjechało znów kilka rodzin zza Buga. Kilka rodzin przeniosło się do Steblewa jak tylko Rosjanie wyjechali.
Brak było stabilizacji jeżeli chodziło o ziemię. Akty nadania pojawiły się w 1948 roku ale przeważnie po 7-8 ha ludzie dostali. I też niedługo mogli gospodarować na swoim bo w 1951 roku utworzono kołchoz i na tym korzystali ci silniejsi.
- Czy była to odgórna decyzja? pytam.
- Decyzja? W sprawie kołchozów to nie można było powiedzieć, że to była odgórna decyzja. To był nacisk. Jak ktoś nie chciał wstąpić do kołchozu to znaczy był przeciwny władzy ludowej. Co za sens? Przecież wolność można rozumieć tak, że jak ktoś nie chce - to nie chce. Z tym naciskiem podobnie było tam za Bugiem a ludzie się bali…
Na szczęście kołchoz rozpadł się w 1956, jak tylko Gomułka doszedł do władzy.
- Czy zadowolony jest pan z decyzji, że tu państwo przyjechaliście?
- Jak najbardziej. I niczego co zostawiliśmy tam za Bugiem nigdy nie żałowaliśmy. Kiedy tu przyjechaliśmy mieliśmy dostatek, podczas gdy tam – nie kończąc zdania, wymownie macha ręką pan Paweł.


Wspomnień wysłuchał Karol Milewczyk, uczeń kl.V  Szkoły Podstawowej w Suchym Dębie
Opiekun Halina Milewczyk
18 grudnia, 2007

Śp. Paweł Hresiukiewicz zmarł 7 grudnia 2019 r.