"…Ocalić od zapomnienia …"

          To nie będą wspomnienia obecnego mieszkańca gminy Suchy Dąb. Będzie to opowieść o młodości tutaj spędzonej i o cząstce serca, które tutaj zostało na zawsze…

 

 Moja mama Waleria

Mój tata Bolesław 

 

 
Moi Dziadkowie Maria i Bolesław

           Nazywam się Jadwiga Schulz z/d Pawlak, urodziłam się 11 lutego 1942 roku w Dębionku (red. Śp. Jadwiga Schulz zmarła 25 listopada 2017 r.)  – zaczyna swoją retrospektywną opowieść kobieta, której rodzice byli przez długie lata znanymi i szanowanymi mieszkańcami tej wsi. Wsi Suchy Dąb na Żuławach.

         Mój tato - Bolesław Pawlak ur. się 2 lipca 1917 roku w Kolno, wtedy z dopiskiem: Niemcy. Moja mama – Waleria Pawlak z/d Konkowska ur. się 26 czerwca 1911 roku.

         Moje narodziny przypadły na lata zawieruchy wojennej. Mieszkaliśmy w Dębionku, w jednym domu z Niemcami za ścianą. Byłam małą dziewczynką, gdy mój tata był w łagrze w Potulicach. Mama była z nami w domu i nie miała od długiego czasu wieści od męża, tak naprawdę myślała, że już nie żyje, że zginął na froncie… Był w Wojsku Polskim radiotelegrafistą, został postrzelony w nogę.

 

 

 

             Pamiętam taki obrazek jak za mgłą… To było jak już Rosjanie weszli do Polski. Siedziałam na łóżku w kuchni a moja mama coś robiła przy piecu. Do domu wszedł jakiś wojskowy mówił do mojej mamy „prowadzimy pani męża’’… / łzy tłoczą się do oczu, bo wspomnienia są tym boleśniejsze, że rodzice już nie żyją/. Moja mama nie wierzyła, bo myślała, że tato nie żyje. Potem weszło dwóch Rosjan i… tata. Widzę jak wyjmuje z obszarpanego plecaka lalkę i daje mi ją do rąk. Lalkę pamiętam do dziś, miała czarne włosy i niebieską sukienkę… Okazało się, że tato wracał z niewoli do domu i złapali Go Rosjanie, chcieli rozstrzelać, mierzyli do Niego karabinem, ale jakiś starszy człowiek rozpoznał twarz taty i potwierdził, że mieszka niedaleko. Rosjanie zgodzili się i postawili warunek, pójdą z tatą aż do domu i zobaczą czy to prawda. Pamiętam łzy mamy i to, jak nalewa coś dla tych wojskowych. Były straszne czasy. Będąc małym dzieckiem widziałam, jak mama zawija w płótno lichtarz i krzyżyk i chowa do pieca, do popielnika, pokazując mi palcem gest milczenia… Pamiętam, jak Niemcy uciekali po kapitulacji, to ktoś podniósł mnie na ręce do góry i powiedział „zobacz jak uciekają” Widziałam jakieś postacie biegnące od sterty do sterty. Ci nasi sąsiedzi – Niemcy – w czasie wojny, byli dobrzy dla nas. Tam były same kobiety. Mężczyźni byli na froncie. Niemka dawała mi chleb, wiem, że był złożony i czymś posmarowany. Raz zawołała mnie do siebie i dała kawałek słoniny. Zawsze mówiła, że jak przyjdą Niemcy, to oni nas obronią, ale jak przyjdą Rosjanie, to my mamy im pomóc.


Dom Rodziny Pawlak - Dębionek

 

               Wojna się skończyła. Wrócił tata. Dostaliśmy nowy dom. W Dębionku mieszkali także moi dziadkowie, rodzice mojego taty. Dziadek miał na imię tak, jak mój tata: Bolesław, a babcia miała na imię Maria. Mój dziadek był kowalem i tata też zaczął z nim pracować w kuźni. Oprócz tego dziadek młócił lokomobilem zboże u gospodarzy. Moja mama- Waleria – opiekowała się wtedy nami. Było nas dziewięcioro rodzeństwa, ale dwoje zmarło w Dębionku, więc została nas siódemka. Sialiśmy len, potem go zbieraliśmy i oddawaliśmy do spółdzielni. Za to mama dostawała materiał, który sprzedawała i były pieniądze. Skubaliśmy ten len z mamą i pamiętam, że była to ciężka praca dla dzieci. Było biednie. Jedliśmy chleb moczony w wodzie i posypany cukrem. Mama gotowała zupę z lebiody, jako dzieci skubaliśmy te listki na zupę… Mama chodziła bardzo daleko na odrobek w pole, zrywała buraki a my te buraki za nią obcinaliśmy. Gdy zostawaliśmy w domu, to trzeba było się wszystkim zająć. Jak był chleb do jedzenia, to było się szczęśliwym. Jedliśmy ziemniaki z solą a ze sklepu brało się wodę od śledzi i to jadło się do ziemniaków. Tato wyciskał w prasce z buraków melasę i z tego był taki syrop… Było to bardzo smaczne, bo słodkie…

Nie mieliśmy pieniędzy na buty. Tata robił nam takie dyby. Spód był z drewna a na górę przybijał części ze starych butów. Było nam ciepło. I dobrze się na tym ślizgało… nasza rozmówczyni uśmiecha się do wspomnień… Ślizgaliśmy się w tych dybach na stawku i żeby ich nie niszczyć tata przybijał pod spód starą dętkę ale… jak to dzieci, byliśmy sprytniejsi i przyczepialiśmy do tego druty i dalej można się było ślizgać na zamarzniętym stawie.

            W Dębionku nie było Kościoła. To znaczy był, ale nic się w nim nie odprawiało. Na religię chodziliśmy do Dębowa pieszo 7 km. Chodziłam z moim bratem boso a buty zakładało się dopiero przed wejściem do Kościoła. Pamiętam, że szliśmy na tą religię z widelcami w kieszeni… Miały rozklepane czubki. Wracając łapaliśmy tymi widelcami rybki spod kamieni. Potem moja mama odstąpiła pokój w naszym domu na lekcje religii, przywieziono ławki i gospodarze raz w tygodniu przywozili księdza żeby uczył nas religii. Mój dziadek postawił niedaleko naszego domu duży drewniany Krzyż. Stoi tam do dziś. Pod ten Krzyż chodziło się na majowe… pamiętam zapach kwiatów i echo śpiewanych pięknych pieśni…

Do szkoły chodziłam w Dębionku. Nieraz dostawaliśmy od naszej pani długie kije zakończone bardzo ostro i szliśmy w pole plewić oset tymi kijami.

 
Moja Klasa w Szkole w Dębionku

 

Nagle, nie wiem dokładnie, kiedy zrobiło się głośno w Dębionku o wędrówce ludów na ziemie odzyskane. Niewiele wtedy z tego rozumiałam. Byłam dzieckiem, a dorośli rozmawiali szeptem. Przyszedł grudzień 1954 roku. Mój tato podjął decyzję o wyjeździe. Zapakowali nas do wagonu towarowego. Podróżowaliśmy w mrozie tym wagonem, tydzień czasu. Wraz z nami w wagonie była krowa i świnka, na środku leżała słoma i pierzyny, na których spaliśmy. Stał tam też „żelaźniak”, dający przyjemne ciepło. Najpierw dotarliśmy do Krosna, żyliśmy tam jakiś czas. Potem jechaliśmy dalej na północ.
Do Suchego Dębu dotarliśmy na początku lat sześćdziesiątych. Miałam wtedy kilkanaście lat. Moi rodzice chcieli się osiedlić na stałe, żeby był sklep, żeby była szkoła, żeby dzieciom było lżej… Żeby było normalnie. Szczęśliwym trafem brakowało wtedy w Suchym Dębie kowala. Tato nim został i zaczął pracę w kuźni. Dostaliśmy mieszkanie w najpiękniejszym domu w wiosce. W domu podcieniowym, w centrum wsi. Nie ma go już, kilka lat temu został rozebrany, ale jego cząstka, jego fragment, znajduje się w Muzeum w Nowym Dworze Gdańskim. Wraz z bratem, wtedy, po przybyciu do Suchego Dębu, poszłam do pracy, do PGR-u. Było strasznie ciężko. Dzięki temu młodsze rodzeństwo mogło chodzić do szkoły czy kształcić się dalej. Praca była trudna, wyrywaliśmy buraki, stawialiśmy snopki, zimą młóciliśmy…

Potem na wsi zawiązało się koło ZMW. Były różne kursy dla młodzieży, np. kurs gotowania czy na prawo jazdy. Była też w Suchym Dębie Szkoła Rolnicza i Uniwersytet Wiedzy Powszechnej. Tak mało ludzi o tym wie...


Lata 60-te Suchy Dąb



Procesja Bożego Ciała

           W roku 1964 Gmina wysłała mnie na kurs fryzjerski do Wrzeszcza. Już nigdy nie wróciłam do ciężkiej pracy w PGR. Ukończyłam kurs, we wsi miał powstać salon fryzjerski. Były już zakupione narzędzia, suszarki… jednak Gmina nie mogła znaleźć pomieszczenia. Po jakimś czasie dostałam pracę w klubokawiarni. To było takie centrum kultury. Były tam organizowane spotkania, kursy, młodzież robiła gazetki, było kino objazdowe. Była też drużyna piłkarska. Młodzież była biedna i zapracowana, ale wesoła i zorganizowana. Straż organizowała zabawy. Mój tato uległ w kuźni wypadkowi, piła przecięła mu rękę. Otrzymał rentę i do kuźni już nie wrócił. Został pracownikiem hydroforni i dbał o to, aby mieszkańcy mieli wodę.

        Potem założyłam swoją rodzinę i wyprowadziłam się z Suchego Dębu. Często jeździłam do rodziców. Moje dzieci spędzały tam wakacje.

        Wspomnienia z dzieciństwa to lata wojny w Dębionku i późniejsze lata w Suchym Dębie. Wspomnienia bardzo bolesne, ponieważ moi rodzice już nie żyją. Mama zmarła w 1983 roku a tato w 1997. Oboje są pochowani na cmentarzu w Suchym Dębie. Moi rodzice cieszyliby się, gdyby wiedzieli o tym, że mogę opowiedzieć naszą historię. A ja przechowuję wspomnienia w sercu, jak najdroższe i najcenniejsze relikwie….



Nasz dom rodzinny w Suchym Dębie

 

 

Wspomnień wysłuchała:

Lidia Surzyn – córka

 

Śp. Waleria Pawlak zmarła 26 stycznia 1983 r.