Ciężej nie oznacza gorzej - rozmowa z babcią


Moja babcia Marianna Jankowska urodziła się w roku 1943 w miejscowości Hermamów (województwo świętokrzyskie). Na Żuławy przybyła mając pięć lat.
-Pamiętasz babciu swoją podróż na Żuławy - spytałam.

-Doskonale pamiętam. Był maj 1948 roku. Bardzo płakałam jak wyjeżdżaliśmy. Nigdzie nie mogłam znaleźć ukochanego kotka, a bardzo chciałam go zabrać ze sobą. Z rodzicami i rodzeństwem jechaliśmy pociągiem towarowym, w jednym wagonie ze zwierzętami. Był koń i krowy. Gdy dotarliśmy do Pszczółek, na dworcu czekali na nas znajomi rodziców. Przyjechali na Żuławy wcześniej i osiedlili się na Ostrowiku. Jakiś czas mieszkaliśmy u nich, a mój tata szukał dla nas mieszkania i gospodarstwa. Znalazł je właśnie w Koźlinach – babcia przerywa swoje opowiadanie, zastanawia się i po chwili dodaje - I jestem tu.
Zajęliśmy dom, w którym obecnie mieszka pan Rodhe. Wówczas jednak nie było tam wody i prądu. W tamtych latach Koźliny wyglądały zupełnie inaczej niż teraz. Przez wieś biegła wyboista droga z bruku. Kilka domów zniszczonych podczas wojny nie było jeszcze odbudowanych. Straszyły swoim wyglądem. Przy drodze prowadzącej do Wisły i jeziorka znajdowały się ruiny dużej cegielni. Potem ludzie zaczęli wszystko rozbierać Każdemu coś się przydawało, a szczególnie cegła. Zostawał tylko pusty plac. Pamiętam również stojące wielkie maszyny i tory prowadzące od cegielni do jeziorka. Po torach poruszały się małe wagoniki, którymi dowożono glinę do cegielni. My dzieci zjeżdżaliśmy tymi wagonikami w dół do jeziorka, a z powrotem pchaliśmy je pod górę. I tak w kółko. Trudno mi wyobrazić sobie moją babcię jeżdżącą zniszczonymi wagonikami.
-Rodzice wiedzieli o waszych zabawach? To na pewno było niebezpieczne. Babcia uśmiecha się i dalej wspomina swoje dzieciństwo. Czuję się jakbym wsiadła z nią w wehikuł czasu i przeniosła się w tamte lata.

W 1950 roku zaczęłam chodzić do szkoły. W starej szkole były dwie długie i wąskie sale lekcyjne. Klas było sześć, mieliśmy więc lekcje łączone. W szkole pracowały tylko dwie nauczycielki, a kierowniczką była pani Kuńciów... babcia zastanawia się przez chwilę, potem dodaje krótko - Była wspaniałą nauczycielką.
Idąc do szkoły przechodziliśmy koło kościoła, wokół którego był cmentarz ewangelicki z dużymi kamiennymi grobowcami. A naprzeciw kościoła, (tu gdzie teraz mieszka pan Sławomir Kazimierski) była plebania. Wiele starych budynków już nie istnieje, ale wiele przetrwało. Pamiętam walki o świetlicę. Pani Halina Kazimierska chodziła i zbierała podpisy, aby nie doszło do rozbiórki budynku. W końcu świetlica ocalała.
Pamiętam jak tu przyjechaliśmy to leżały jeszcze tory wzdłuż Motławy. Były to tory kolejki wąskotorowej. Po wojnie nie były już wykorzystywane. Żadnego innego środka lokomocji nie było. Jak ktoś chciał dostać się do Gdańska to najczęściej szedł pieszo na pociąg do Miłobądza. Do Tczewa również chodziło się pieszo, albo jeździło końmi i wozem. Każdy gospodarz miał konie.
Tu, gdzie mieszka pan Kazimierz Ciesielski (w pobliżu świetlicy, ale po drugiej stronie placu) była kuźnia. Prowadził ją dziadek pana Kazimierza. Już od rana słychać było w całej wsi kucie młotem w kowadło. Kuto lemiesze do pługów,podkuwano konie. Wtedy nikt nie miał ciągnika wszystko robiono końmi. Żal mi było moich rodziców, ciężko pracowali. Początkowo w domu nie było prądu i wody. Dom oświetlaliśmy lampami naftowymi. Potem, gdy pojawiło się światło, prawie w każdym domu zainstalowano głośniki. Można było słuchać muzyki i wiedzieliśmy co dzieje się w kraju. Później pojawiło się w naszym domu radio ”Pionier”- taka była jego nazwa.
Po wodę chodziło się do pompy. We wsi były chyba cztery takie miejsca. Ludzie spotykali się, rozmawiali, czasami były nawet kolejki po wodę.
W 1956 roku mój tata rozpoczął budowę domu. Zamieszkaliśmy w nim po dwóch latach. Nie stał długo. Potem, gdy wyszłam za mąż na tym samym miejscu wybudowaliśmy nowy dom, gdzie mieszkam do dzisiaj z dziećmi i wnukami, które bardzo kocham.-Teraz wspólnie uśmiechamy się do siebie.
Od tamtych powojennych lat dużo się zmieniło. Wszyscy budują domy, każdy ma samochód, dzieci mają dobre warunki do nauki, studiują. W tamtych czasach było ciężko. Nawet o rower było trudno. Mało kto miał. Gdy we wsi pojawił się pierwszy telewizor (był to rok 1961 lub 62) cała młodzież spotykała się w prywatnym domu i oglądała filmy. Teraz jest to nie do pomyślenia, Ale tak było. Wówczas wszyscy młodzi trzymali się razem. Zbieraliśmy się w ulubionych miejscach, rozmawialiśmy, śpiewaliśmy piosenki, chodziliśmy na potańcówki. Teraz nie ma takiej więzi wśród młodzieży, ani wśród starszych. Kiedyś sąsiad z sąsiadem żył jak w rodzinie. Nawet zapraszali się na święta. Myślę, że ludzie obecnie oddalili się od siebie, rzadko się uśmiechają. Życie zamieniło się w wyścig, kto będzie miał więcej. Było ciężej, ale wcale nie było gorzej.
Dopiero długo trwająca cisza uświadomiła mi, że moja podróż w czasie skończyła się. Szkoda.

 

Rozmowę z babcią przeprowadziła i spisała Anna Jankowska,
uczennica kl. III Gimnazjum w Suchym Dębie.
Pomoc w opracowaniu Katarzyna Chajek.