„WOJENNA TUŁACZKA” - wspomnienia Bronisława Szmeltera z Krzywego Koła

Urodziłem się 10.11.1926 roku w Ostrowitem niedaleko Świecia, w województwie bydgoskim. Ojciec pracował w pobliskim majątku, a mama zajmowała się domem i dziećmi. Miałem liczne rodzeństwo, było nas jedenaścioro. Do szkoły polskiej chodziłem przez sześć lat, a po wybuchu wojny w 1939 roku przez rok uczyłem się w szkole niemieckiej. Budynek szkolny był mały i mieściły się w nim tylko cztery klasy.

Gdy zaczęła się wojna 1939 roku i front zbliżał się do naszej miejscowości, uciekliśmy do lasu, gdzie przez trzy dni się ukrywaliśmy. Gdy Niemcy zajęli wieś, kazali wszystkim wracać do domów pod groźbą kary śmierci. Mój ojciec walczył w kampanii wrześniowej i został wzięty do niewoli. Ponieważ był weteranem I wojny światowej, został zwolniony przez Niemców i w październiku 1939 roku wrócił do rodziny. Po powrocie zaczął ponownie pracować, by utrzymać rodzinę. Gdy podrosłem i ukończyłem 17 lat, zacząłem mu pomagać i pracowaliśmy razem.

Pół roku później zostałem wcielony do niemieckiego wojska i wysłany na ćwiczenia do Erfurtu. Pod koniec lipca 1944 dostałem urlop i na kilka dni wróciłem do domu. Spotkanie z rodziną przerwała wiadomość o wybuchu powstania w Warszawie, 1 sierpnia. Wszyscy musieliśmy wrócić do swojej jednostki w Erfurcie. Po trzech dniach ćwiczeń odesłano nas pociągiem do Stuttgartu. Spędziliśmy w tym mieście tydzień i dalej kontynuowaliśmy naszą podróż. Uzbrojony i wyposażony w ekwipunek żołnierski nocą jechałem wraz z kolegami ciężarówkami na zachód Europy do Francji. Nocna jazda chroniła nas przed ostrzałem alianckich samolotów. W dzień chroniliśmy się przed nimi w lesie, a nocą podróżowaliśmy. Po kilku dniach takiej jazdy dotarliśmy do francuskiego miasteczka Epinal. Jest to mała miejscowość na zachodzie Francji, blisko niemieckiej i szwajcarskiej granicy. Ukryci w schronie w pobliżu sztabu przeżyliśmy nalot bombowców. Następnego dnia ranem skierowano nas na front. Kopaliśmy okopy po obu stronach jezdni. Po ciężkiej pracy byliśmy zmęczeni, więc położyliśmy się i zapadliśmy w sen. Było to w starym wiejskim gospodarstwie, które było już mocno zniszczone przez wojnę. W murze, który odgradzał posesję, wykonaliśmy otwory, aby obserwować okolicę. Obudził mnie wielki hałas, gdy spojrzałem w otwór w murze, zobaczyłem amerykańskie czołgi. Obok mnie był Niemiec, który pytał: „dlaczego nie strzelasz”, ale ja nie odpowiedziałem i włożyłem karabin w dziurę w murze. Wtedy zostałem trafiony kulą w czoło. Siła uderzania odrzuciła mnie na rolnicze maszyny. Dzięki pomocy kolegów wydostałem się spod ostrzału. Gdyby ktoś chciał mnie spytać, czy na wojnie strzelałem, musiałbym mu odpowiedzieć, że żadnego strzału nie oddałem.

Wkrótce grupa amerykańskich żołnierzy podeszła do naszego oddziału i kazała nam podnieść ręce. Gdy ustawili nas na wale, podszedł angielski żołnierz z karabinem. Myślałem, że zacznie strzelać, ale oficer wyraźnie mu tego zakazał. Zabrano nas do wioski, bo zbliżała się noc. Spaliśmy w piwnicy na węglu pod dozorem wartownika. Wczesnym rankiem pobudka i podróż do starych koszar. Tak jeździliśmy do października 1944 roku, aż trafiłem nad kanał La Manche. Statkiem dotarłem do Anglii 10 października, po wymusztrowaniu kazano Polakom przejść na prawo, Czechom na lewo, a Niemcom pozostać po środku.

W mojej wojennej wędrówce rozpoczął się okres internowania w Anglii. Dobrze wspominam ten czas. Wspólnie z kolegami chodziliśmy na mecze piłki nożnej, pomagaliśmy okolicznym rolnikom w żniwach. Graliśmy też w karty i w szachy dla zabicia czasu. Tak upłynęły trzy lata, po których wróciłem statkiem do Polski do Gdańska.

W porcie zwolniono nas do domu. Mój nowy dom znajdował się w Grabowie na Żuławach Gdańskich, gdzie przeprowadzili się rodzice. Ja nie znałem drogi, kolega z Wejherowa obeznany z Pomorzem pokierował mnie i 30 czerwca 1947 roku spotkałem się z rodziną. Radość i zadowolenie ze spotkania bliskich była wielka.

Zacząłem „cywilne” życie pracując w Inspekcji Dróg Publicznych. Dbałem o dobry stan szlaków na Żuławach Gdańskich w Koszwałach, Leszkowie, Trutnowach, Giemlicach. Trafiłem także do Krzywego Koła, gdzie osiedliłem się z żoną i dziećmi. Swoją pracę wykonywałem sumiennie i rzetelnie przez 40 lat

Dzisiaj jestem na emeryturze i czasami wspominam swoją młodość i wojenną wędrówkę. Opowiadam o tym wnukom, Patrykowi i Damianowi. Interesuje ich historia życia dziadka. Dzisiaj młodzi ludzie podróżują do Anglii w zupełnie innych okolicznościach, niż ja i to jest dobre.

 

Bronisław Szmelter z wnukami Patrykiem i Damianem.



Bronisław Szmelter z kolegami podczas pobytu w Anglii.



Służba w Ludowym Wojsku Polskim.




Pamiątka ślubna państwa Szmelter.




Dyplom uznania za długotrwałą i sumienną pracę.

 

Wspomnienia wysłuchał i spisał Damian Zawadzki wnuk pana Bronisława,
pod opieką nauczyciela Tomasza Jagielskiego.


Śp. Bronisław Szmelter zmarł 28 kwietnia 2015 r.